O tym, jak jechałyśmy z Cookie na randkę z Aleksem
Obie nasze randkowe wyprawy były naznaczone pechem, ale ta druga bije pierwszą o głowę.
Podczas podróży na Litwę limit pecha przewidziany na rok 2012 niechybnie się wyczerpał. Do Warszawy, gdzie czekała Justyna, jechałam razem z Cookie autokarem. Janki pod Warszawą przywitały nas megakorkiem i szans na to, że zdążymy na zaplanowany pociąg, nie było. Na szczęście PKP oferowała wtedy kursy ze stolicy do Białegostoku wystarczająco często, żeby złapać kolejny. Mało brakowało, aby i plan B wziął w łeb, ponieważ autokar miał aż dwugodzinne opóźnienie! Na przystanek przybył bardzo późno i trzeba było gnać na peron, a kiedy dopadłyśmy do drzwi wagonu... nie udało się nam ich otworzyć. Dostałyśmy się jednak do pociągu, dotarłyśmy do Białegostoku, gdzie miły kolega Justyny zapakował nas do swojego samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Polskie perypetie to mały pikuś w porównaniu z tym, co zdarzyło się na Litwie. Zaraz po przejechaniu granicy dosięgło nas prawdziwe fatum. Na początek popsuł się samochód. Kiedy my - czyli żeńska część wyprawy - czekałyśmy wewnątrz małej stacji benzynowej (szczęście w nieszczęściu, że akurat tam maszyna zastrajkowała), kolega wezwał z Polski swoich kumpli i przez 4 godziny razem grzebali pod maską. Jak na złość, pogoda zrobiła się nieciekawa, padał mokry śnieg, a temperatura oscylowała koło zera. Gdy wreszcie ruszyliśmy w drogę, nadciągnęła śnieżyca, a nocą, gdy ucieszyliśmy się, że jesteśmy prawie na miejscu, otumaniony powrotem zimy GPS kazał nam jechać przez las skrótem nieuczęszczanym i zasypanym śniegiem. Mimo tych przeciwności, udało nam się szczęśliwie dotrzeć do Liviji o północy czasu litewskiego.
W drodze powrotnej czarny kot przebiegł przed samochodem - może na szczęście? Znów uwierzyliśmy GPS-owi i zgodnie z jego sugestią zjechaliśmy z głównej trasy. Naszym oczom ukazał się stojący na pagórku blaszany rycerz, który chyba naszego pecha odczarował, gdyż udało nam się wrócić do domów już bez kolejnych "przygód". Zdjęć żadnych z tej podróży nie mam, bo baterie w aparacie, jakże by inaczej, odmówiły współpracy...
7 kwietnia 2012 r.
Podczas podróży na Litwę limit pecha przewidziany na rok 2012 niechybnie się wyczerpał. Do Warszawy, gdzie czekała Justyna, jechałam razem z Cookie autokarem. Janki pod Warszawą przywitały nas megakorkiem i szans na to, że zdążymy na zaplanowany pociąg, nie było. Na szczęście PKP oferowała wtedy kursy ze stolicy do Białegostoku wystarczająco często, żeby złapać kolejny. Mało brakowało, aby i plan B wziął w łeb, ponieważ autokar miał aż dwugodzinne opóźnienie! Na przystanek przybył bardzo późno i trzeba było gnać na peron, a kiedy dopadłyśmy do drzwi wagonu... nie udało się nam ich otworzyć. Dostałyśmy się jednak do pociągu, dotarłyśmy do Białegostoku, gdzie miły kolega Justyny zapakował nas do swojego samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Polskie perypetie to mały pikuś w porównaniu z tym, co zdarzyło się na Litwie. Zaraz po przejechaniu granicy dosięgło nas prawdziwe fatum. Na początek popsuł się samochód. Kiedy my - czyli żeńska część wyprawy - czekałyśmy wewnątrz małej stacji benzynowej (szczęście w nieszczęściu, że akurat tam maszyna zastrajkowała), kolega wezwał z Polski swoich kumpli i przez 4 godziny razem grzebali pod maską. Jak na złość, pogoda zrobiła się nieciekawa, padał mokry śnieg, a temperatura oscylowała koło zera. Gdy wreszcie ruszyliśmy w drogę, nadciągnęła śnieżyca, a nocą, gdy ucieszyliśmy się, że jesteśmy prawie na miejscu, otumaniony powrotem zimy GPS kazał nam jechać przez las skrótem nieuczęszczanym i zasypanym śniegiem. Mimo tych przeciwności, udało nam się szczęśliwie dotrzeć do Liviji o północy czasu litewskiego.
W drodze powrotnej czarny kot przebiegł przed samochodem - może na szczęście? Znów uwierzyliśmy GPS-owi i zgodnie z jego sugestią zjechaliśmy z głównej trasy. Naszym oczom ukazał się stojący na pagórku blaszany rycerz, który chyba naszego pecha odczarował, gdyż udało nam się wrócić do domów już bez kolejnych "przygód". Zdjęć żadnych z tej podróży nie mam, bo baterie w aparacie, jakże by inaczej, odmówiły współpracy...
7 kwietnia 2012 r.